Opowieść wigilijna



Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami i siedmioma rzekami, gdzieś pośród bagien, mieszkańcy Polesia zaczęli przygotowania do najważniejszych świąt całego roku – świąt Bożego Narodzenia. Ten szczególny czas każdy z Poleszuków spędzał w gronie najbliższych w swojej krytą strzechą chałupce. 

Julian Fałat "Zima na Polesiu"
Podczas wigilijnej wieczerzy nie mogło zabraknąć postnego bigosu, pachnącego suszonymi grzybami, ryby przyrządzonej według receptury babci i słodkich klusków z makiem. Dzieci cieszyły się z jabłek, które mama chowała aż do świąt. Ciepło biło z kaflowej kuchni, a w domu słychać było słowa dobrze znanych kolęd. Po wigilijnej uczcie gospodarz zawsze zachodził do swojego inwentarza i dzielił się ze zwierzętami opłatkiem, żeby trzódka nie mówiła o nim źle. Obowiązkowym punktem corocznego świętowania było udanie się na pasterkę.

Z POLESIA. ZIMA, Julian Fałat
Kto mógł, zaprzęgał konie i z rodziną schowaną pod grubymi kocami jechał sańmi do kościoła. Ci, którzy nie mieli sań, mieli utrudnione zadanie. Wyprawa na pasterkę równała się z wielokilometrowym marszem przez śnieg, lód i zaspy. Szczęście mieli posiadacze łyżew dopinanych do trzewików. To dopiero frajda – szusować po zamarzniętych mokradłach, próbując dotrzeć do kościoła. Niektórym ta sztuka się nie udawała i, zamiast do kościoła, trafiali do domów – przemarznięci po nieplanowanej kąpieli. Piesi wędrowcy też lekko nie mieli.

Julian Fałat "Zima na Polesiu"

Mieszkańcy Polesia znali wartość rzeczy i nie używali ich bez potrzeby. Tak było na przykład z butami. Na co dzień Poleszucy hasali boso, w łapciach z łyka czy prostych trzewikach z onucami. Mieli jednak w garderobie buty inne, wyjątkowe. Były to buty na pasterkę. Wysokie skórzane obuwie, nasmarowane sadłem, pięknie się prezentowało, nie było jednak do końca wygodne. Wyobraźcie sobie dwugodzinny marsz przez śnieg, trzygodzinne stanie w kościele i wreszcie trzygodzinny powrót (powroty z pasterki, były znacznie dłuższe: kończył się bowiem czas adwentu i można było sobie pozwolić na słoninę z cebulą i coś do popicia). Po takich przeżyciach nieprzyzwyczajona do luksusów, w postaci skórzanych butów, stopa Poleszuka protestowała i zaczynała puchnąć. Nie wiem, czy była to główna przyczyna tak „częstego” noszenia obuwia, ale na pewno nie zachęcała do ponownego założenia butów w bliskiej przyszłości. 


Wcześniej trzeba było buty zdjąć – i tu pojawiał się problem. Opuchnięta, poraniona noga nie chciała za żadne skarby z niego wyjść. Sznurowadeł nie było, rzepy kojarzyły się tylko ze smakowitą jarzyną, co więc począć? Trzeba było szukać pomocy – i jak w dziecięcym wierszyku: „wnuczek za babcię, babcia za dziadka” itd. Wszyscy wspólnie chcieli oddzielić „luksus” od cierpiącej stopy. Nic to nie dało. Gdy umarła ostatnia nadzieja, pojawił się pies Burek. Najlepszy przyjaciel człowieka znalazł sposób na uparty but. Litując się nad losem swojego pana, złapał w pysk obuwie, szarpnął kilka razy, aż but ustąpił – szczęśliwie, bo bez stopy w środku. Burek, chcąc raz na zawsze rozwiązać przyczynę cierpienia pana, pognał z butem pod las i zakopał go w tylko sobie znanym miejscu.

Poleszucy https://img.audiovis.nac.gov.pl/PIC/PIC_1-F-445-3.jpg
Co zrobił człowiek? Jedna noga wolna, druga nadal walczy. Burka nie ma, buta zresztą też. Obuwie, chociaż okropnie niewygodne, stanowiło jednak znaczny element majątkowy mieszkańca Polesia. Sprytny Poleszuk nie mógł sobie pozwolić na straty materialne, postanowił więc opracować lepszy sposób zdejmowania butów, który miał oszczędzić kłopotów i kontaktów z psimi kłami. Zrobił sobie psa z drewna – stojaczek z dziurawą deską miał zastąpić Burka. Nie chodziło o zastępstwo w stróżowaniu czy ganianiu za własnym ogonem, ale właśnie w zdejmowaniu butów.


Urządzenie do tej pory zaskakuje swą prostotą i geniuszem. Działa nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat i nigdy nie było podłączane do ładowarki. Działanie jest banalnie proste: do środka wkłada się stopę z butem i… wyciąga bez buta. Sposób ten pozwalał zachować obuwie oraz nogi w nienaruszonym stanie do kolejnej pasterki. Urządzenie nazwano „pieskiem”, żeby upamiętnić dzielnego Burka, który uratował Poleszuka z opresji. Bezpiecznie rozbuty człowiek mógł podrapać Burka za uchem, ze szczerym uśmiechem położyć się na sienniku i śnić w tę cichą, świętą noc…

Zdrowych i pogodnych świąt Bożego Narodzenia, pełnych miłości, szczerego uśmiechu i pysznych potraw życzy Parkowiec. 

Komentarze

  1. Super owe.
    I już nie będę narzekać że nie chce mi się na pasterkę jechać.... samochodem ☺
    Dziękujemy za życzenia i Parkowcowi również życzymy spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak zwiedzać Poleski Park Narodowy z dziećmi?

Wilki atakują!

Tadeusz Kościuszko i Ludwika Sosnowska - historia nieznana