Tadeusz Kościuszko i Ludwika Sosnowska - historia nieznana

O, ile ludzi! Państwo też na transatlantyk? Tak? To dobrze, może uda mi się ukryć w tym tłumie… Bo widzicie, ja tutaj jestem w takim „trybie incognito”. Co tam, zaryzykuję i powiem Wam, kim jestem. Andrzej Tadeusz Bonawentura Kościuszko herbu Roch III. Ale nikomu ani słowa, bo jeszcze to moje sosnowickie Licho usłyszy… Właśnie przed nim, a w zasadzie przed nią uciekam i to tak daleko, jak tylko się da.

Tadeusz Kościuszko

Od początku. Byliście kiedyś w Sosnowicy? Nie? Ja niestety tak… Nie, żeby Sosnowica sama w sobie była zła. Absolutnie! Sosnowica to piękna mieścina! Aleje: Grabowa, Kasztanowa; woda, rzeki, jeziora – Polesia czar! Gdybym jednak mógł odwrócić bieg historii, w życiu bym się do Sosnowicy nie wybrał. Zaraz po skończeniu Szkoły Rycerskiej, zanim zacząłem myśleć o jakiejś robocie, wybrałem się na wczasy. Sami wiecie – koniec szkoły trzeba uczcić. Wziąłem kilku kumpli i ruszyliśmy na Polesie, nad Jezioro Czarne.

Jezioro Czarne koło Sosnowicy
To był dobry czas… Lato, jeziorko, leżing, plażing, smażing. Żyć nie umierać! Ale jak to w trakcie dobrej zabawy bywa – zabrakło nam płynów, a w czasie upalnego lata łatwo można się odwodnić. Pech chciał, że to mnie przypadło uzupełnić zapasy w miejscowej karczmie, tj. sklepie. Wtedy wszystko zaczęło się sypać. Stoję przy ladzie i próbuję zrobić zakupy, ale wiecie, jak to jest, gdy człowiekowi w gardle zaschnie. Wybełkotałem: „Żele-zlemi-ze-mi-ku-se-sła”, a chciałem po prostu cisowiankę perlage… I nagle – złapali mnie dwaj za chabety i wywlekli z karcz…, to znaczy – ze sklepu i dawaj na sosnowicki Dwór.

Posadzili na krześle jak zbitego kundla i zamknęli drzwi na klucz. Po jakimś czasie do pomieszczenia wszedł nietęgi jegomość, jak się później okazało – sam Hetman Józef Sosnowski.

– Więc znasz francuski? – zapytał. 
– Coś tam się liznęło… – odpowiedziałem zbity z tropu. 
– To będziesz miał robotę.

Hetman Józef Sosnowski
Tak zostałem nauczycielem. Nie dało się z tego wyplątać, bo Hetman miał niemałą buławę i ciężką rękę. Wygooglowałem sobie: Francuski na miarę XVIII wieku dla opornych i jakoś poszło. To nie braki językowe były jednak moim największym zmartwieniem… Najtrudniej było z uczennicą. Przypadł mi „zaszczyt” uczyć córkę Sosnowskiego – Ludwikę i nawet carowi takiego wroga, jak moja uczennica, nie życzę. Okazało się, że panna Sosnowska pokonała już sześciu nauczycieli języka. Każdy w popłochu uciekał z Sosnowicy, nie pobierając nawet wynagrodzenia. Nie nauka była bowiem w głowie pannie Ludwice, a miłosne zaloty.
 
Ludwika Sosnowska
Wzdychało to dziewczę i do mnie od samego początku poznania. Łaziło krok w krok. Już by status na Fejsie zmieniała (gdyby tylko Facebook już był), a efektów nauki wcale nie było widać. Hetman, zły jak osa, chciał Ludwikę do ministerstwa pchać, za księcia oddać, a ta francuskiego nijak. Żeby tylko z francuskim był problem… Z resztą nie było lepiej: rachować była w stanie tylko kasę na nowe ciuchy, historię znała wspaniale, ale wyłącznie koleżanek z okolicy, a rysunek? Zobaczcie sami…


Dziewczyna chciała się wykazać na innym polu. Gdy tylko zostawaliśmy sami, rzucała się na moją szyję i próbowała udusić uściskiem. Nie powiem, bo miała czym. Ruszyć się z domu nie mogłem, bo zaraz u nogi wisiała mi Ludwika, za wszelką cenę próbując mnie w sobie rozkochać. Na jednym ze spacerów zaproponowała, żebyśmy posadzili dwa drzewa, które będą wiecznym symbolem naszej miłości. 

 – Jakiej miłości?! – mówię jej. – Ja cię tu uczyć przyjechałem! – dodałem, mając na uwadze buławę i rękę hetmańską. – Poza tym wszyscy w kraju drzewa tną, aż furczy, a my sadzić będziemy? 

A Ludwika w ryk, lament, płacz na całą Sosnowicę, że jak nie posadzę, to ona się w Piwonii utopi i wtedy mnie dopiero jej ojczulek za naukę wynagrodzi. Wzięliśmy więc jakąś szyszkę i żołędzia i zagrzebaliśmy w ziemi. Od tamtej chwili wszystko się skomplikowało. Gdy tylko zjawiliśmy się w dworze, Ludwika w drzwiach obwieściła ojcu, że bierzemy ślub: żeby lepiej sprzedał Opla (najdroższego konia ze stajni Sosnowskich) i szykował wesele. Widzieliście kiedyś wulkan tuż przed wybuchem? Ja też nie, ale wygląda na pewno mniej groźnie niż Hetman w tamtej chwili.

"Dworek Kościuszki" w Sosnowicy
Zszedłem szybko z oczu Sosnowskiego i czym prędzej udałem się do monopolowego po najlepszą na Polesiu whisky „Czarna Polewka”. Postanowiłem rozmówić się z Hetmanem, zaopatrzony w słuszny zapas. Ojciec Ludwiki, gdy tylko zobaczył mnie w drzwiach, zamachnął się buławą i gdybym nie zasłonił butelką twarzy, pewnie do dziś mógłbym otwierać słoiki za pomocą szpary w uzębieniu. Kiedy siedliśmy nad Polewką, od razu spojrzeliśmy na siebie łagodniejszym okiem i opracowaliśmy wspólnie plan ucieczki o kryptonimie: „Synogarlica”.

Spakowałem wszystkie swoje graty: telefon, klucze i portfel do jednego tobołka i pod osłoną nocy opuściłem dwór Hetmana. Oczywiście niełatwo było uciec przed Ludwiką. Pomógł mi sam Sosnowski, który na chwilę przed moim odjazdem, włączył jej ulubiony serial „H jak Hetman”, czym zajął dziewczynę na cały wieczór. Ja w tym czasie kierowałem się już według wskazówek nawigacji do miejscowości Hanna. Dla zmylenia pościgu w swoich apartamentach pozostawiłem wydruk z GPS ze wskazówkami dojazdu do Brusa. Ludwika jednak przechytrzyła nas wszystkich: któregoś dnia w moim portfelu umieściła geolokalizator, który alarmował ją, gdy tylko oddaliłem się od niej na ponad 500 metrów.

Wsiadła do Opla (to znaczy – na Opla) i ruszyła w pogoń. Opel miał pod grzbietem niezły motor i napęd na 4 kopyta, więc Ludwika dopadła mnie w szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Jednym ruchem ręki zrzuciła mnie z konia razem z siodłem i uzdą. Zrobiła to, co Pudzian z Najmanem, mówiąc przy okazji, jak bardzo mnie kocha (czego od Pudziana Najman jednak nie usłyszał).

Szczęśliwie z odsieczą nadjechał po chwili Hetman ze sporym oddziałem. Ludwika w szale bojowym zdążyła powalić dwunastu zbrojnych, ale gdy wrogów kupa, to i Ludwika d… dać rady nie mogła. Pannę pod eskortą odprowadzono na dwór. A ja…? Zapuściłem brodę, ściąłem włosy, ciuchy też jakby trochę bardziej nowoczesne. Tak jak mówię, ukrywam się i ruszam za Atlantyk, do Ameryki, azbest gdzieś na dachach kłaść. Oby mnie tylko Ludwika nie znalazła… 
– Tadziuuuu!

Powyższy tekst jest humoreską stworzoną przez Parkowca na potrzeby „Nocy Muzeów”, która odbyła się 27 maja w Muzeum parku w Starym Załuczu. Kto był, ten wie, jak ta historia się skończyła… A kto nie był, niech żałuje! Kolejna „Noc Muzeów” za rok, ale jeśli chcecie się dowiedzieć, jak było naprawdę z Tadeuszem i Ludwiką, zapraszam już dziś do Muzeum PPN, gdzie podam Wam oficjalną wersję historii. Sami zdecydujecie, który wariant opowieści jest bardziej prawdopodobny.
Śledźcie fanpage:
Zaglądajcie na Instagrama:
I zakładajcie odlotowe koszulki:

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak zwiedzać Poleski Park Narodowy z dziećmi?

Wilki atakują!